wtorek, 30 października 2012

Na koniec października

Jutro ostatni dzień października. Ostatni w tym miesiącu trening. Udał mi się ten miesiąc, oj udał!
Po pierwsze do połowy miesiąca (chyba do 18 dokładniej) potrafiłem "zmusić" się do codziennego wybiegania. I choć nie jest to najlepsza forma treningu, to zrobiłem to świadomie w celu popracowania nad "oddaniu sprawie". W bieganiu bardzo ważny jest upór (coś już o tym przebąkiwałem) i konsekwencja w działaniu i poprzez codzienny trening chciałem w sobie wypracować postawę, dzięki której będę mógł wychodzić biegać o każdej porze, w każdych warunkach i bez względu na samopoczucie. I udało się!
Tym codziennym bieganiem chciałem też sprawdzić, w jakim stanie są moje nogi. A dokładniej, jak zachowają się moje piszczele. A to w związku z tym, że wcześniej przy codziennym treningu pojawiał się okropny (naprawdę, jeśli nigdy tego bólu nie doświadczyłeś/łaś to nawet ciężko jest mi go opisać, ale niech będzie, że okropny) ból piszczeli. Wniosek jest taki, że o ile nie zbliżam się do granicy 7 km, to mogę bez obaw biegać codziennie.
Po drugie udało mi się zrealizować dwa cele treningowe, polegające na przebiegnięciu ustalonej liczby kilometrów. I tak na początku miesiąca założyłem sobie, że przebiegnę 150 km. Jakoś tak sobie obliczyłem, że mi tak wyjdzie. I wyszło. Gdzieś po 20 października. A drugie założenie to, że dołożę jeszcze 50 km. I tak dzisiaj mogę świętować złamanie 200 km w ciągu miesiąca. Całkiem miło! :-)
Całe to moje nieprzerwane bieganie możliwe jest dzięki temu, że nie choruję (wręcz przeciwnie - póki co cieszę się niezłamanym duchem i wielkim zdrowiem) i że mam w czym biegać. Szczególnie ostatnie zakupy chronią mnie przed choróbskami (ale to na inny post).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz