niedziela, 28 października 2012

Na cmentarzach

Weekend. Wielu na to czeka. Właściwie chyba niemal wszyscy czekają na te dwa dni. Jedni imprezują, drudzy odpoczywają, jeszcze inni mogą oddać się swojej pasji. Dla mnie weekend to od niedawna specjalne treningi - albo nieco dłuższe, albo gdzieś, gdzie jeszcze moja stopa nie postała. I zwykle starać się będę w jakiś sposób je dokumentować.

Na wczoraj media szumnie zapowiadały przyjście zimy. Jako że poczyniłem pewne przygotowania na jej przyjście, soboty wypatrywałem z utęsknieniem. Do końca nie wiedziałem, czy moje paczki przyjdą na czas, ale Poczta Polska mile mnie zaskoczyła i jakimś drugim rzutem popołudniem zapukał listonosz i wręczył mojej żonie przesyłki. (o moim ekwipunku też pewnie kiedyś napiszę) Psychicznie już dawno temu nastroiłem się na bieganie w mrozie i śniegu. Pozostało mi tylko czekać na śnieg.

Sobota, godzina 5:15. Wyglądam przez okno - JEST! Ale, ale tylko na dachach domów i na samochodach. Na trawnikach same reszteczki, a ulice czarne. Do tego deszcz.



Deszcz padał przez cały dzień. A przez cały dzień w prognozach mówili o opadach ŚNIEGU z deszczem. Inny jest ten nasz Zamość... No, ale sobota w tygodniu jest tylko jedna, więc jak głosi pewne powiedzenie: "czy to zima, czy to lato, każdy skin ma depilator" - eee, nie bardzo nam pasuje.

Czy deszcz, czy słońce, pobiegać trzeba. A więc deszczowo było. Ducha mego jednak płaczliwe niebo nie złamało, przystopowało tylko chęci wyruszenia gdzieś dalej. To w sumie normalne - nie ma nic rozsądnego w moknięciu do suchej nitki i wsiadaniu do samochodu. Po czymś takim od razu wchodzi się pod gorący prysznic i popija się wodę/herbatę z cytryną.

Gdzie więc byłem? Pobiegłem obwodnicą w miejsce, gdzie spędziłem dzieciństwo, odwiedziłem rodziców, wypiłem gorącą herbatę, zjadłem banana i wyruszyłem w drogę powrotną do domu. Miałem wracać też obwodnicą, ale że to tak trochę nudnawo, to pobiegłem przez miasto. Może kogoś zainspiruje widok biegnącego w deszczu... Choć większość pewnie myślała sobie "co za idiota/debil - przecież pada! Zaraz będzie zdychał na płuca". Mhm, mówcie mi jeszcze. To też sprawa tego w czym się biega, ale to na inny odcinek.

Biegnąc ulicą Peowiaków mija się stary cmentarz. Z racji zblizających się świąt wstąpiłem więc na grób pradziadków. O mały włos nie znalazłbym tego miejsca - brak mojej orientacji w terenie dla kogoś, kto mnie zna jest wręcz legendarny, a ktoś, kto tego nie wie, myśli pewnie, że udaję... Z lewej strony tego pomnika ktoś posadził takie dwu mterowe drzewa, które całkowicie zasłaniają grób pradziadków AKURAT od tej strony, od której ja wchodziłem. Musiałem wybiec z cmentarza i wejść tym samym wejściem, co zawsze. I okazało się, że dobrze biegłem i byłem zaraz obok, tylko właśnie przez te chaszcze nie dało się zobaczyć grobu. Ciężko coś odczytać z tablicy. Ktoś, kto to robił dał ciała - przy zamówieniu można było zaznaczyć, że nic nie będzie widać... Jak był stary pomnik, to zawsze można było sobie przypomnieć, kiedy umarła prababcia i pradziadek, a teraz ni chu chu... Obok jest też pochowana ciocia.


Po powrocie szybki, gorący prysznic, herbata z cytryną i miodem, ubrania na kaloryfer, buty pod kaloryfer i... powrót do normalności. Wyszło nieco ponad 10 km w godzinkę.



Na niedzielę zaproponowałem sobie (i od razu wyraziłem zgodę) wizytę na cmentarzu komunalnym, przeze mnie zwanym "nowym". Tam leży pochowany dziadek, babcia i wujek. Grób dziadka znajdę, ale z babcią i wujkiem zawsze miałem problemy, więc nie wiem jak to będzie. (to właśnie ten cholerny brak orientacji!).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz