Na dziś zaplanowaną miałem wizytę na "nowym" cmentarzu. Nie lubię tego miejsca. Pewnie po części dlatego, że w psychice został pogrzeb dziadka - miałem wtedy 8 lat i obrazy z tego dnia są całkiem żywe w mojej pamięci. A kolejna rzecz, to wiatr. Cmentarz jest położony "in the middle of nowhere" (żeby nie pisać, że na zad...) - ciągle tam wieje. Łatwo się przeziębić odwiedzając dziadzia, ale mi tam mrozy nie straszne.
Zimno było, rzeczywiście i to nawet bardzo. Ale szczególnie niefajnie zrobiło się, kiedy ruszyłem szukać grobu babci. Na szczęście odległości między grobami są niewielkie i idzie się do babci w miarę prosto, więc udało się.
A kiedy już wiatr i temperatura skutecznie wybiły mi z głowy na jakiś czas biegową wizytę u dziadzia, pozostał mi do odwiedzenia grób wujka (dziękuję Mojej Kochanej Żonie za grzeczne zwrócenie uwagi na pisownię słowa "wujek" :)) Nie umiem wytłumaczyć, dlaczego niektórych miejsc zwyczajnie nie umiem zlokalizować. Ostatnim razem, kiedy byliśmy z MKŻ na tym cmentarzu grobu wujka nie udało nam się znaleźć. Dzisiaj uparłem się i znalazłem. Na pewno, gdyby pomnik miał "standardowy" kolor nie potrafiłbym go wypatrzyć.
Po powrocie w okolice mieszkania stwierdziłem, że mam trochę mało kilometrów w nogach, więc udałem się jeszcze do parku. Łącznie wyszło 11,5 km w godzinę i 20 minut.
I żeby nie było, że metal, to tylko darcie japy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz