Pierwsza w tym roku szkolnym próba sabotażu planu treningowego przez wirusy lub bakterie dokonała się. Na szczęście wirus/bakteria nie miała szans na rozszerzenie działań na całej linii frontu z uwagi na moją błyskawiczną reakcję.
Zaczęło się w niedzielę. Chociaż nie, w niedzielę to już wybuchło. Natomiast zaczęło się zaczynać w sobotę na zajęciach kursowych. W grupie zawsze łatwo złapać jakieś paskudztwo, tym bardziej, gdy w grupie są osoby chętne do dzielenia się paskudztwami... I przypałętało się to to w sobotę i w niedzielę uderzyło. Dosłownie - ból głowy był taki, jakby ktoś młotkiem w wielkiego dzwona uderzał... W poniedziałek lepiej nie było (mimo prób leczenia) i żeby nie narazić się na coś boleśniejszego udałem się na wizytę do lekarza. Skończyło się na 3-dniowym zwolnieniu z pracy. Na szczęście ciepełko, odpoczynek i sen zrobiły swoje i szybko się pozbierałem.
Ale co w takiej sytuacji z planem? Poczytałem sobie co nieco i zastosowałem się do rad mądrzejszych i bardziej doświadczonych biegaczy i... Poszedłem biegać. W niedzielę podczas biegu nie czułem wcale żadnych dolegliwości chorobowych (to pewnie dzięki hormonom szczęścia, które organizm wytwarza podczas jednostajnego wysiłku fizycznego), ale zaraz po bieganiu wskoczyłem pod gorrrący prysznic. Następny dzień treningowy wypadał we wtorek. I tu sobie odpuściłem, bo nie do końca byłem przekonany, co do sensowności biegania. Ale za to w środę nie wytrzymałem. A że następny trening wypadał w czwartek to zrobiłem dwa dni biegowe pod rząd.
Świetnie, naprawdę zupełnie inaczej biega się w zimie. Ma się wtedy poczucie kompletnego spełnienia na treningu. Jest się jednym z niewielu (wariatów), którym żadna aura nie przeszkadza. (zaczynając bieg zawsze robię sobie takie roztruchtanie na alejce między blokami i tak sobie biegam od jednego miejsca do drugiego robiąc ze 4 takie powtórzenia. Pewna starsza pani widząc mnie, zachowywała się tak jakby zobaczyła co najmniej mężczyznę z obnażonym przyrodzeniem, do tego jeszcze w zimie... Chyba chciała mnie zapytać, czy dobrze się czuję, ale raczej widziała, że nic mi nie jest i nie podjęła próby rozmowy. Ja natomiast chciałem tej pani powiedzieć, żeby patrzyła pod nogi bo łatwo się poślizgnąć na lodzie, ale też dałem sobie spokój. Niewiele brakowało, a musiałbym pomagać tej pani podnosić się z chodnika tak wywijała głową oglądając się za mną... trochę to żałosne) Zabawne dla mnie jest, że tak wielu ludzi dziwi lub wręcz szokuje biegacz w zimie (albo rowerzysta). Przecież Polska to nie Majorka - śnieg w zimie to dla nas normalka, dlaczego mamy rezygnować ze wszystkiego na czas zimy???
Dzisiaj (15.12) bieg przybrał formę ekstremalną. Niby nie było strasznie zimno - ledwie kilka stopni na minusie, ale odczuwalna temperatura była bardzo bolesna. W trakcie biegu wiał przenikliwy wiatr przy którym ciężko się oddychało. Do tego jeszcze marznący deszcz, który znowu siekał po oczach i zostawił mi na kurtce w okolicach podbrzusza skorupę z lodu. I nasze wspaniale chodniki... Bo przecież w mieście idealnym ludzie mają chodzić po 3 centymetrowej warstwie śniegu, piachu i soli ewentualnie po zamrożonym i ubitym śniegu. Jak do tego dodamy marznący deszcz to mamy gotowy przepis na "szklankę". Czyli było naprawdę ekstremalnie. Ale wszystko skończyło się dobrze. 9 km przebiegnięte.
Kilka zdjęć zrobionych w międzyczasie:
Zaczęło się w niedzielę. Chociaż nie, w niedzielę to już wybuchło. Natomiast zaczęło się zaczynać w sobotę na zajęciach kursowych. W grupie zawsze łatwo złapać jakieś paskudztwo, tym bardziej, gdy w grupie są osoby chętne do dzielenia się paskudztwami... I przypałętało się to to w sobotę i w niedzielę uderzyło. Dosłownie - ból głowy był taki, jakby ktoś młotkiem w wielkiego dzwona uderzał... W poniedziałek lepiej nie było (mimo prób leczenia) i żeby nie narazić się na coś boleśniejszego udałem się na wizytę do lekarza. Skończyło się na 3-dniowym zwolnieniu z pracy. Na szczęście ciepełko, odpoczynek i sen zrobiły swoje i szybko się pozbierałem.
Ale co w takiej sytuacji z planem? Poczytałem sobie co nieco i zastosowałem się do rad mądrzejszych i bardziej doświadczonych biegaczy i... Poszedłem biegać. W niedzielę podczas biegu nie czułem wcale żadnych dolegliwości chorobowych (to pewnie dzięki hormonom szczęścia, które organizm wytwarza podczas jednostajnego wysiłku fizycznego), ale zaraz po bieganiu wskoczyłem pod gorrrący prysznic. Następny dzień treningowy wypadał we wtorek. I tu sobie odpuściłem, bo nie do końca byłem przekonany, co do sensowności biegania. Ale za to w środę nie wytrzymałem. A że następny trening wypadał w czwartek to zrobiłem dwa dni biegowe pod rząd.
Świetnie, naprawdę zupełnie inaczej biega się w zimie. Ma się wtedy poczucie kompletnego spełnienia na treningu. Jest się jednym z niewielu (wariatów), którym żadna aura nie przeszkadza. (zaczynając bieg zawsze robię sobie takie roztruchtanie na alejce między blokami i tak sobie biegam od jednego miejsca do drugiego robiąc ze 4 takie powtórzenia. Pewna starsza pani widząc mnie, zachowywała się tak jakby zobaczyła co najmniej mężczyznę z obnażonym przyrodzeniem, do tego jeszcze w zimie... Chyba chciała mnie zapytać, czy dobrze się czuję, ale raczej widziała, że nic mi nie jest i nie podjęła próby rozmowy. Ja natomiast chciałem tej pani powiedzieć, żeby patrzyła pod nogi bo łatwo się poślizgnąć na lodzie, ale też dałem sobie spokój. Niewiele brakowało, a musiałbym pomagać tej pani podnosić się z chodnika tak wywijała głową oglądając się za mną... trochę to żałosne) Zabawne dla mnie jest, że tak wielu ludzi dziwi lub wręcz szokuje biegacz w zimie (albo rowerzysta). Przecież Polska to nie Majorka - śnieg w zimie to dla nas normalka, dlaczego mamy rezygnować ze wszystkiego na czas zimy???
Dzisiaj (15.12) bieg przybrał formę ekstremalną. Niby nie było strasznie zimno - ledwie kilka stopni na minusie, ale odczuwalna temperatura była bardzo bolesna. W trakcie biegu wiał przenikliwy wiatr przy którym ciężko się oddychało. Do tego jeszcze marznący deszcz, który znowu siekał po oczach i zostawił mi na kurtce w okolicach podbrzusza skorupę z lodu. I nasze wspaniale chodniki... Bo przecież w mieście idealnym ludzie mają chodzić po 3 centymetrowej warstwie śniegu, piachu i soli ewentualnie po zamrożonym i ubitym śniegu. Jak do tego dodamy marznący deszcz to mamy gotowy przepis na "szklankę". Czyli było naprawdę ekstremalnie. Ale wszystko skończyło się dobrze. 9 km przebiegnięte.
Kilka zdjęć zrobionych w międzyczasie:
- 5 grudnia 2012 - Starówka we mgle i pierwsze dekoracje świąteczne:
- 16 grudnia 2012 - niedzielny ranek i obowiązkowe odkopywanie Mazdy spod wartswy jakichś 5 cm śniegu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz