piątek, 30 listopada 2012

Podsumowanie listopada

Dzisiaj (29 listopada) ostatni w tym miesiącu trening. Był to miesiąc powrotu do zdrowia po dosyć ostrym październiku. Pisałem, że liczę na utrzymanie lub poprawienie wyniku, ale już wiem, że na pewno mi to nie wyszło. Właściwie to na tym etapie nie powinno się zdarzyć. Cały listopad to właśnie treningi regeneracyjne i ujarzmianie sportowca, który karze mi biegać szybko i długo, gdy tymczasem organizm buntuje się przeciwko takim formom treningu. Jeszcze nie ten czas...

Jeśli chodzi o pozytywy z miesiąca, to oprócz odzyskiwania pełnej sprawności w nogach jest jeszcze aspekt pogodowy. Listopad właściwie rozpieszczał biegaczy w naszym mieście! Nie pamiętam, żebym się skarżył na wiatr. Chodniki częściej były mokre od wilgoci z mgły, niż od deszczu (tak na dobrą sprawę to może dopiero dziś porządnie zmoknę. MOŻE). Śniegu, choć w prognozach TVNu straszono nim już od tygodnia, dalej nie ma (ma być na weekendzie lub zaraz na początku tygodnia). Temperatury też były niczego sobie - nie śledzę map pogodowych, ale wydaje mi się że zero stopni to najniższa z zanotowanych temperatur (no dobra, może się zdarzyło, że raz czy dwa było troszkę poniżej zera). Także pogodowo listopad wypadł bardzo dobrze.

A z minusów jest kurs kwalifikacyjny z oligofrenopedagogiki, który zabiera mi soboty i niedziele. Oczywiście cieszę się, że mogę podnieść swoje kwalifikacje zawodowe. Problem widzę w braku jakiegokolwiek odpoczynku. Nie wiem, jakbym miał to znieść tak psychicznie, gdybym nie biegał. W ogóle zastanawia mnie jak z natłokiem obowiązków radzą sobie osoby niebiegające? Czy tępe patrzenie w telewizor to ich odpowiednik biegania? Czy piwko po pracy? A może jest ktoś, kto czyta tego bloga, a nie biega i mógłby w komentarzu wypowiedzieć się na ten temat?

Właśnie - komentarze. Słabo to trochę wygląda. Liczyłem na nieco większą interakcję z czytającymi bloga (ponad 700 wejść i ledwie 1 komentarz + moja odpowiedź). Słabiutko... Swoją drogą, ciekawe czy ta niezdecydowana osoba zmotywowała się do biegania?

To jeszcze dopiszę wrażenia z dzisiejszego treningu (czyli tego z 29 listopada). Nastawiałem się na deszczowy wieczór, a było jak zwykle, czyli nie padało. Owszem, chodniki były mokre bo popołudniu coś padało, ale wieczorem, niemal jakby specjalnie dla mnie odechciało się deszczowi padać. Choć w sumie nie przeszkadzałoby mi bardzo, gdybym trochę zmókł (cudownie musi się biegać w lecie podczas ulewy).

Dzisiejszy trening to interwały: minuta szybkiego biegu a potem półtorej minuty wolnego. Łącznie 25 minut (czyli jeśli dobrze pamiętam to 10 takich powtórzeń), do tego jeszcze obowiązkowe 5 minut rozgrzewkowego truchtu. Wyszły mi 4 długości wzdłuż Łabuńki. Po treningu czułem się wspaniale. Dawno nie czułem takiej radości z wykonanego zadania. Właściwie to zaczynałem się bać, że popadam w takie trochę rutyniarstwo i że gdzieś zapodziała się radość z biegania. Ale na szczęście wróciło szczęście (ależ cudowne przykłady niepoprawnego pisemnictwa!). Myślę że dużo zależy od zmęczenia obowiązkami - im więcej spraw okołozawodowych i im mniej snu tym gorzej się biega. W sumie nic odkrywczego... Z takim radosnym nastawieniem kończę listopad. Poniżej screen z runkeepera z biegów listopadowych.




104 km wybiegane. Czy to dużo? Chciałbym móc powiedzieć, że to niewiele. Ale na razie to tylko chęci. Mam nadzieję, że po zimie uda mi się biegać znacznie więcej. Zresztą musi mi się udać jeśli myślę poważnie (a myślę BARDZO poważnie) o imprezie 8 czerwca w Lublinie.


Alice in Chains i niepowtarzalny Layne - pierwsza piosenka z Unplugged. Aż ciary przechodzą przez plecy:


If I can't be my own - I'd feel better dead...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz