wtorek, 6 listopada 2012

Jak zacząłem biegać?

Cóż, jednym słowem - fatalnie. Zacząłem beznadziejnie, możliwie najgorzej jak się tylko dało. A czemuż to?

Zaczynając bieganie postąpiłem jak młodzian, który dopiero co odebrał prawo jazdy i dostaje drżenia prawej stopy na myśl, że zaraz wsiądzie do zdezelowanej bymywy piątki i pogna dziurawymi drogami w stronę zachodzącego słońca lub przydrożnej brzozy... Czyli nie tak jak trzeba.

A skoro poszło aż tak źle, to po co o tym pisać? A no właśnie po to, żebyś, drogi czytelniku, nie popełnił tych samych błędów co ja.

Podstawowa rzecz, na którą się uparłem już na pierwszym treningu to, że dam radę przebiec bez zatrzymywania się całą zaplanowaną trasę. Założenie było głupie z kilku powodów.

Przede wszystkim długość trasy nie odpowiadała mojemu stażowi biegowemu. Owszem, chyba udało mi się przebiec 3,5 km (wydaje mi się, że tyle biegałem na początku), ale co z tego, gdy następnego dnia ledwo mogłem chodzić? Bolały nie tylko mięśnie jak to zwykle bywa. Najgorszy był ból piszczeli. Do dziś nie wiem dokładnie o co chodziło, ale czytając fora internetowe mogę sobie postawić następującą diagnozę: zapalenie okostnej.

Ból, który mnie dopadał był tak potworny, że nie mogłem zasnąć, a kiedy już się to udało, to potrafiłem zbudzić się w nocy niemal wyjąc z bólu. Na domiar złego, nie potrafiłem sobie w ogóle pomóc i ulżyć w cierpieniu, bo zamiast okładów z lodu (które pomagają przy zapaleniach), smarowałem bolące miejsca maścią rozgrzewającą! (to jakby dosłownie dolewać oliwy do ognia...)

Zdarzyło się też raz, że przesadziłem do tego stopnia, że po 2,5 km musiałem IDĄC zawrócić do domu - ból w nogach ledwo pozwalał je zginać. Brakuje mi słów, żeby opisać, jak bardzo rozczarowany byłem całą sytuacją, i jak bardzo zły byłem, że do czegoś takiego doprowadziłem!

Jak więc zaradzić powyższym przykrym zdarzeniom? Odpowiedź jest prosta - znaleźć plan treningowy dla początkującego. Ja czegoś takiego zamieszczać nie będę ponieważ moja wiedza na ten temat jest nieadekwatna (to co zasłyszane, przeczytane i przetestowane na sobie), ale naprawdę nie ma żadnego problemu z wyszukaniem takich planów.

Czemu więc popełniłem te błędy mimo, że jak piszę nie ma problemu z dostępnością takich materiałów? Bo mi się wydawało, że jak dam radę przebiec te 3 lub 4 km to już będzie wszystko w porządku. Zapomniałem natomiast, że to cały organizm musi "wbić się" w nowy rytm. Jak po kilku latach totalnej bezczynności chcemy żeby nasze ciało nagle zachowywało się jak organizm sportowca? To zwyczajnie nierealne. Na początku naszej drogi musimy powolutku, stopniowo przyzwyczajać nasz układ kostny, mięśniowy, krążeniowy, oddechowy (i w ogóle wszystkie po kolei) do coraz trudniejszych, bardziej wymagających treningów. Te plany, o których wspomniałem opierają się na tak zwanych marszobiegach lub okresach truchtu/wolnego biegu przerywanych marszem. Mnie strasznie ten marsz zniechęcał - myślałem sobie, że przecież nie jestem mięczakiem i nie będę się tak poniżał. Na szczęście dla mnie, że sobie nic nie zrobiłem!

Błąd kolejny to fatalne obuwie. Przykro to stwierdzać, ale bieganie w butach za 50 zł to totalna masakra. Masakra dla naszych stawów (jeśli nie dodatkowo mięśni i ścięgien). Pomijając fakt, że tanie buty bardzo łatwo doprowadzają do wad stóp (wystarczy się przyjrzeć, jak krzywo w takich butach ludzie stawiają stopy), to już w ogóle nie nadają się na trening biegowy. Nigdy nie byłem zwolennikiem wydawania pieniędzy za haczyki czy trójkąciki z trzech pasków (moje pierwsze oryginalne buty, to właśnie te do biegania sprzed niecałego roku), ale muszę to napisać, że tylko oryginalne i przeznaczone specjalnie dla biegaczy obuwie zapewni nam komfort i bezpieczeństwo podczas biegów. Ja odczułem to w stawie biodrowym. W trakcie biegu czułem jakby kości udowe miały wyskoczyć na zewnątrz stawów! Nie dość, że uczucie to nie było przyjemne, to jeszcze ból nie ustawał przez jakiś czas po ukończeniu biegania.

I błąd ostatni, który ponoć zdarza się wielkiej liczbie "niedzielnych sportowców" i zdarzył się również mi, to brak rozgrzewki i rozciągania. Nie wolno zapominać, że rozgrzewka i rozciąganie to integralna, nierozerwalna część całości treningu. Zanim zaczniemy biec musimy nasz organizm odpowiednio do tego przygotować - robimy rozgrzewkę (pajacyki, przysiady, wymachy, wysokie kolana itd. - wszystko, co sprawi, że nasze kończyny się rozruszają, a mięśnie dogrzeją), a następnie rozciągamy mięśnie i ścięgna, żeby nam nic nie strzeliło i się nie zerwało w trakcie biegu (bo jak ma coś strzelić, to lepiej żeby się to stało w trakcie rozgrzewki, niż w trasie). Przyznam się szczerze, że na rozgrzewkę nie chciało mi się tracić czasu, a poza tym robienie pajacyków sprawiało, że sam czułem się jak pajac. Teraz już wiem, że odpowiednia rozgrzewka może nas uchronić przed wieloma dolegliwościami (jednym z ćwiczeń rozciągających pozbyłem się bólu w biodrach). A jeśli wstydzimy się np. rozciągania na powietrzu, zawsze możemy to zrobić w domu.


Popełniając te błędy bardzo łatwo można zniechęcić się do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Co gorsza, można nawet doprowadzić do urazów lub kontuzji, które skutecznie wybiją nam sport z głowy! A tego za wszelką cenę chcemy uniknąć. Bo sport to zdrowie! :-)

Na koniec trochę żywej muzyki:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz