poniedziałek, 24 czerwca 2013

Jestem, więc biegam.

Jestem, więc biegam. Parafraza słynnego "Myślę, więc jestem" Kartezjusza, to właściwie streszczenie w pigułce tego, czym przez ostatni rok żyłem.

I po raz kolejny przyszedł czas na refleksję typu "no po co? Po co ci to wszystko?" Refleksję, którą spisuję z kilku powodów:

1) być może trafi tu ktoś mający zamiar dołączyć do grupy facebookowej "Rozbiegany Zamość", potrzebujący zachęty

2) a może ktoś szukający motywacji, kolejnego powodu, dla którego miałby się przekonać, że biegać warto odwiedzi mojego bloga

3) albo może zajrzy tu ktoś szukający nowego pomysłu na swoje życie, mający dość tego "zafajdanego świata"

4) dla siebie, żebym pamiętał, że nie było łatwo, ale było warto i że jeśli się czegoś bardzo chce, to się uda

Nigdy wcześniej żadna pasja tak mocno mnie nie pochłonęła jak właśnie bieganie. I kto by pomyślał, że nałogowy palacz, wypalający przez jakieś trzynaście lat paczkę, a czasem nawet do dwóch dziennie, imprezujący co weekend, pewnego dnia odmieni swoje życie o 180 stopni?

Sam, jak o tym myślę, to ciągle nie mogę się nadziwić, że można było do tego stopnia rujnować swoje życie. I jednocześnie nie mogę się nadziwić, że dokonałem takiej zmiany.

Coś we mnie pękło i podjąłem decyzję. Nie wiem, czy był to strach przed przyszłością na szpitalnym łożu, na które z pewnością wpędziłby mnie dotychczasowy styl życia. A może kłujące serce, które wręcz krzyczało - DOŚĆ TEJ KAWY! (kawę uwielbiałem tak mocno, że wypijałem po kilka kubków dziennie). Albo zadyszka, która pojawiała się przy wchodzeniu na drugie piętro w bloku, w którym mieszkam. Czy może fałdki obrzydliwego tłuszczyku, który zaczął okalać mój pępek. Pewnie wszystko to po trochu zadecydowało.

Trudno było na początku tak po prostu zacząć biegać. Trudno, dlatego że człowiek od razu chciałby nie wiadomo czego. Co to jest przebiec spod "Łukasza" do parku i z powrotem? Teraz, po roku biegania to rzeczywiście całe nic, ale wtedy na początku było to nie lada wyzwanie. Każdy początkujący biegacz musi się z tym zmierzyć - zderzyć się z rzeczywistością. Od nas samych zależy, czy siłę, którą przyjęliśmy oddamy z powrotem (ze zdwojoną mocą), czy chlapniemy na ziemię jak błoto i już nigdy się nie pozbieramy.

To właśnie te małe porażki potrafią zahartować biegacza, ukształtować go jako nowego człowieka. Właśnie dlatego jako biegacz mogę się co trening dowartościowywać i uważać za lepszego od tych, którzy wolą w tym samym czasie np. oglądać telewizję.

Bez wyjść, które coraz częściej staram się wplatać w codzienność już nie dałbym rady wytrzymać. Bieganie burzy monotonię życia, które w pewnym momencie, a może w pewnym wieku traci zwyczajnie na atrakcyjności.

Zabrzmi to pewnie jak wyznania starego, schorowanego piernika, ale coś w tym jest, że młodzi ludzie nie myślą o takich sprawach. Dla mnie przecież też jeszcze dziesięć czy pięć lat temu liczyła się tylko zimna puszka i faja w zębach. Ale ile można pić i palić? Ile można przed sobą udawać, że takie życie jest szczęściem, do którego się dąży?

I tak w wieku 30 lat odnalazłem coś, co dla wielu pozostanie niestety Świętym Graalem, który nie miał być nigdy odnaleziony. Odkryłem bieganie.

JESTEM, WIĘC BIEGAM.


Zapraszam tutaj! link

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz