niedziela, 21 kwietnia 2013

Czwarta "Dycha" do maratonu w Lublinie

I po biegu... Ale co to był za bieg! Ile przeżyć, emocji i... nerwów.

Jeszcze wczoraj bałem się, że zaśpię, ale nie, wstałem o 6:00 bez żadnego problemu. Potem w myślach przypominałem sobie, co przed snem spakowałem do torby - wszystko niby było na miejscu. Nie znałem trasy, więc się nieco obawiałem, czy dojedziemy na czas (nie byłem jeszcze nad Zalewem Zemborzyckim w Lublinie). Koniec końców byliśmy na miejscu ok. 9:30. Start był zaplanowany na 11:00. I to dobrze, że byliśmy wcześniej - nie było problemu z zaparkowaniem samochodu, mieliśmy czas, żeby zorientować się w sytuacji, ja zdążyłem się posilić dwoma bananami (ciągle nie mogę się przekonać do śniadań), A. poznana na facebooku odebrała swój pakiet startowy, z P. porozmawialiśmy o "starych dobrych czasach", rozgrzaliśmy się i jakoś to zleciało tak szybko, że trzeba było iść na start.

Ustawiliśmy się z tyłu, co niekoniecznie wyszło nam na dobre. Ja bardzo chciałem pobiec poniżej 50 minut, A. zapytała, czy dam radę przebiec trasę w tempie poniżej 5:00 na kilometr. Co jej miałem powiedzieć - nigdy nie biegałem na treningach tak długo poniżej 5:00? W pewnym momencie wszyscy zaczęli poruszać się do przodu - wystartowaliśmy. P. podał mi rękę i życzyliśmy sobie powodzenia. Na początku było bardzo tłoczno - było nas (według oficjalnej klasyfikacji) 815 zawodników i zawodniczek. Myślałem, że jakoś tak będę biegł ze wszystkimi i może za połową dystansu przyśpieszę. Ale gdybym tak zrobił mój czas byłby mocno zaniżony.

Z każdym krokiem coraz słabiej widziałem A., która dosłownie wypruła do przodu. Spojrzałem na garmina, żeby sprawdzić tempo - powyżej 5:00 - trzeba było przyśpieszyć. I tak przyśpieszyłem, że schodziłem poniżej 4:30, a nawet 4:15 (jak ja to wytrzymałem???). Biegło się wspaniale, i choć każdy pokonany kilometr przybliżał mnie do mety, to w pewnym momencie pomyślałem, że może jednak przesadziłem - 5 km minąłem mając czas 24:01 (nigdy tak szybko nie pokonałem 5 km!).

Prawdziwy kryzys przyszedł jednak na 8 km. Mniej więcej od tego miejsca było widać, gdzie kończy się nasz bieg, tylko że problem polegał na tym, że meta była w linii prostej ale przez Zalew Zemborzycki... Zacisnąłem pięści, zagryzłem wargi i biegłem dalej ciągle zerkając na tempo i starając się nie schodzić poniżej 5:00. To chyba mniej więcej tutaj wybiegłem do przodu zostawiając A. (bardzo, bardzo chciałem pobić 49:00, które wybiegał mój znajomy z dailymile - Amerykanin z Charleston w wieku ok. 50 lat).

Ostatni kilometr zadziwił nawet mnie. Nie wiem skąd wziąłem siły, żeby końcowe kilkaset metrów pod sporą górkę pokonać nie tracąc tempa, a finisz - ostatnie 200 metrów, to już w ogóle kosmos - przyśpieszyłem jeszcze mocniej niż na początku. Chyba niosły mnie spojrzenia i doping kibiców. Niesamowite ile energii mogą oni dać zawodnikom, kiedy już brakuje nie tyle sił, co przepływu informacji między głową a nogami.

Na mecie czekały na wszystkich medale (w kształcie puzzli, które łączyły się w jedną całość, jeśli ktoś biegł we wszystkich czterech dychach), izotonik i wolontariuszki czekające na chipy.

W międzyczasie dołączyła do nas MKŻ i już w komplecie dotrwaliśmy do zakończenia zawodów - były nagrody dla zwycięzców, losowanie nagród wśród uczestników biegu i inne okołoimprezowe sprawy. Do Zamościa wyjechaliśmy koło 15:00.

A wynik? Wyśmienity - czas 47:50 (co jest dużo poniżej moich założeń), średnie tempo 4:45 (!!!). Byłem 312 w kategorii open, 298 wśród mężczyzn, a 133 w swojej kategorii wiekowej. Jestem dumny z siebie i szczęśliwy, że obyło się bez urazów (dzień wcześniej coś niedobrego działo się z moim mięśniem czworogłowym na lewym udzie i piszczele pobolewały - może to ze stresu?).

O czterech dychach - cykl imprez biegowych na dystansie 10 km, promujący I Maraton Lubelski, który odbędzie się 8 czerwca 2013 r. w Lublinie.

Z muzyki wynalzki z Ameryki - Mastodon.



Na koniec kilka zdjęć:





Czarna wstążka na znak pamięci o ofiarach tragedii w Bostonie.



Potwierdzenie wyniku:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz