Zbieram myśli i siły na szczegółową relację z mojego wczorajszego wyczynu, bo zależy mi na jak najdokładniejszym opisaniu wrażeń z pierwszej prawdziwej wycieczki biegowej w terenie, a póki co zamieszczam tylko mapkę wygenerowaną w Google Earth z danych z mojego garmina.
Relacja
I. Skąd pomysł na coś takiego?
Powrót z pracy (SP w Krasnobrodzie) do domu (Zamość) zrodził się w mojej głowie już jakiś czas temu. Tak dokładniej, to w chwili, gdy postanowiłem wziąć udział w I Maratonie Lubelskim. Taki bieg miał być po prostu kolejnym etapem treningu, bo w samym Zamościu ciężko jest wybiegać 30 km. Wiedziałem jednak, że nastąpi to bliżej dnia zero, bo brakowało mi doświadczenia w dłuższych biegach. Ostatnio zbliżyłem się do mojego rekordowego biegu - 22 km (12.05.2013) i postanowiłem, że w końcu we wczorajszy piątek (17.05.2013) pobiegnę tą wymarzoną trasą.
II. Przygotowania.
Nie mogę powiedzieć, żebym jakoś szczególnie mocno przygotowywał się do tego biegu. Niemniej nie oznacza to, że pewnego dnia po prostu stwierdziłem, że sobie ot tak pobiegnę. Cały czas trenuję z myślą o maratonie i jak wcześniej napisałem, taki bieg był konsekwencją ciągłego treningu.
Jeśli chodzi zaś o ekwipunek, to przydały mi się ostatnie zakupy (też robione z myślą o maratonie). Miałem ze sobą dwa żele energetyczne, pas z bidonem z wodą i izotonik, a na stopach buty zakupione pod maraton. Szczególnie ciekaw byłem jak zadziałają żele. Do tej pory nie chciałem ich stosować, żeby raczej przyzwyczajać organizm do pracy na rezerwach - też z myślą o maratonie. Przed biegiem posiliłem się dwoma bananami zjedzonymi przed 12:00 i jednym bezpośrednio przed rozgrzewką.
III. Początek biegu.
Bieg rozpocząłem o 14:15 spod budynku Szkoły Podstawowej im. 25 Pułku Ułanów Wielkopolskich w Krasnobrodzie po uprzedniej rozgrzewce i rozciąganiu na boisku szkolnym. Założeniem tego treningu był bieg spokojny, bez forsowania tempa. Starałem się, zerkając na wskazania garmina, nie przekraczać tętna 160 uderzeń serca na minutę. Czyli miałem przebiec trasę spokojnym biegiem.
Tego dnia dość mocno prażyło słońce i nie sprawdziły się (po raz kolejny) prognozy ostrzegające przed deszczem i gwałtownymi burzami. I szczerze mówiąc szkoda, bo zaważyło to na komforcie mojego biegu - praktycznie przez cały czas w obu rękach miałem butelki z płynami. Od rozpoczęcia biegu w jednej ręce miałem izotonik, którego miałem nie otwierać przed 10 km.
Bieg przez sam Krasnobród nie sprawił żadnych kłopotów. Gorzej zrobiło się przy podbiegu na wzniesienie na ulicy Sanatoryjnej. Powoli, ale biegnąc wspiąłem się na nie po to, by potem bardzo przyjemnie zbiec w dół i ostatecznie wbiegając w las opuścić Krasnobród. Gdzie się dało, tam biegłem chodnikiem, a gdzie nie było chodników (bardzo rzadko spotykane momenty) wybiegałem na ulicę. Warto wspomnieć, że miałem na sobie odblaskową kamizelkę, żeby zachować zasady bezpieczeństwa. Upajając się zapachem lasu biegłem wzdłuż drogi...
IV. Jacnia, Adamów, Szewnia i górki.
Zaskakująco nieźle poradziłem sobie (biorąc pod uwagę wzniesienia i upał, a także raczej mało przewiewną kamizelkę odblaskową) z pierwszymi 7 kilometrami. W Jacni postanowiłem zrobić pierwsze zakupy. Chciałem mieć pod ręką zapas izotonika, ale jak się okazało nie kupiłem niczego. Chciałem skorzystać z reklamy i zachęcającego napisu "otwarte" w drzwiach tego przybytku:
|
Zdjęcie z Google Maps |
ale okazało się, że jest zamknięte. Nie wiem, czy w Jacni są inne sklepy, ale ten najbardziej rzuca się w oczy, kiedy przejeżdża się samochodem. I nie odmówię sobie komentarza - nie wiem, co to za przedsiębiorca go prowadzi, ale sklep ani nie przypomina sklepów z XXI wieku, ani skansenowych. To jednym słowem rudera i wstyd dla mieszkańców miejscowości, że "cóś" takiego tam stoi. Także albo sprzątamy i mamy otwarte w ustalonych godzinach, albo zabieramy reklamy i nie udajemy, że mamy punkt handlowy.
I tak nieco poddenerwowany ruszyłem dalej. Po drodze w Jacni natknąłem się jeszcze na zwierzynę w ubraniach (choć nie kompletnych) - wałęsało się to po chodniku i nawet próbowało używać języka, ale nie bardzo im wychodziło. W takich chwilach mam ochotę dać im kopa w zad tak, żeby skończyło ścierwo w rowie, albo...
Tuż za Jacnią, w lesie zaczął się pierwszy kryzys. Po około 8 kilometrach przeszedłem do marszobiegu. I tak raz biegnąć, raz idąc dotarłem do Adamowa, gdzie w sklepie z prawdziwego zdarzenia zakupiłem wodę. Okazało się, że izotonika wcale dużo nie wypiłem, więc rozcieńczyłem ten, co miałem zakupioną wodą, a pozostałą część wody spożytkowałem na chłodzenie.
Dzień wcześniej patrzyłem na profil trasy. Wiedziałem, że problemy będą tylko do Szewni Górnej. Najwyższy punkt trasy znajdował się na zakręcie przy wybiegu z Adamowa - według garmina 329 metrów (startowałem z 260 m). Z językiem na brodzie pokonałem go i tak dobiegłem niemal do Szewni Dolnej. Tutaj zwolniłem i postanowiłem posilić się żelem energetycznym. W założeniach z żelu miałem skorzystać dopiero przy 20 km, ale nie chciałem ryzykować jakiegoś omdlenia lub zamroczenia, bo byłem sam, a poza tym cały czas biegłem w okolicach drogi i dobrze wiem, że kiedy zaczyna brakować energii nogi mogą niechcący kierować się w stronę inną niż zamierzona przez głowę.
Żel jadłem pierwszy raz i byłem ciekaw, co to za wynalazek. Okazało się, że jest bardzo słodki, a konsystencją i wyglądem przypomina masę jabłkową na szarlotkę. Jadłem go malutkimi łyczkami, rozkoszując się słodyczą w ustach (uwielbiam słodycze!). 75 g żelu nie wystarczyło jednak na dłuższą chwilę zachwytu, ale jak się okazało później dodało całkiem sporo energii mojemu organizmowi. Idąc i posilając się wszedłem na górkę i dotarłem do Szewni Górnej. Miałem za sobą 13 km i szczerze mówiąc nie specjalnie byłem wymęczony. Sił dodała mi także myśl, że najtrudniejszy etap biegu mam już za sobą i od tego momentu będzie już tylko z górki.
V. Lipsko, Topornica, Żadnówek i Żdanów.
Kiedy garmin wyświetlił mi informację, że właśnie pokonałem 16 km trasy wiedziałem już, że na 100% do domu dotrę o własnych siłach. W Lipsku-Polesiu zakupiłem tylko wodę, bo izotoników młodzi rolnicy albo nie preferują albo nie potrzebują. Były natomiast napoje ratujące od skutków zbyt dużego wypicia napojów alkoholowych - tajgery, pantery i inne enerdżajzery.
W Lipsku odwiedziłem ostatni ze sklepów na trasie. Sklep był otwarty, co zdradzało trzech jegomościów o wydętych brzuszyskach (świadczących o wyjątkowym dbaniu o własne zdrowie), rozchełstanych koszulach (niewątpliwie świadczących o fascynacji włoskimi Don Juanami) i włosami w nieładzie na modłę romantyków. Niestety ci polscy libertyni z wyglądu wcale nie przypominają kreacji stworzonej przez Johnny'ego:
Jeden z nich okazał się być ekspedientem. Zakupiłem tu izotonik w cenie zupełnie nieodpowiadającej jakości napoju (3,80 zł za totalne [piiiiii]!!!) Zadowolony, że w ogóle dostałem napój nawadniający, a nie zwykłą wodę ruszyłem dalej. W sumie od Topornicy do Mokrego raz biegłem, raz szedłem.
VI. Zamość.
Będąc przed samym Zamościem rozpakowałem drugi z żeli energetycznych. Nie czułem jakoś specjalnie potrzeby wzmacniania się, ale wolałem być pewny, że nie wyłączę się np. 200 metrów od domu. Od wbiegnięcia na ulicę Szczebrzeską starałem się już nie zatrzymywać. Tutaj skrzydeł dodawała mi znajomość drogi - dużo razy przebiegałem tą ulicą, a kiedy byłem już na Dzieci Zamojszczyzny, czułem jakbym niemal był już w domu. Na obrazku z początku posta widać, że zmieniłem sobie troszkę trasę końcową - nie wbiegałem w centrum Zamościa, tylko pobiegłem bokiem. Liczyłem, że skrócę tym sobie nieco drogę, ale okazało się zupełnie inaczej - z obliczeń Google'a wynika, że nadrobiłem jeden kilometr, co akurat mi nie przeszkadza, bo trasą w Mokrem zawsze chciałem się przebiec, a do tej pory nie miałem do tego okazji. W Zamościu w końcu uwolniłem się od butelek trzymanych w rękach i polewałem się wodą z bidonu przyczepionego na pasie. Po 3 godzinach i 42 minutach i 31,5 km włączyłem przycisk "stop" na garminie i zniknąłem w cieniu klatki schodowej bloku, w którym mieszkam.
VII. Przemyślenia.
Ktoś, kto na codzień nie biega, lub zamyka się w granicach 5 km przebiegniętych jednorazowo może mieć pytania odnośnie wrażeń z tak długiego biegu, bólu, albo czegoś innego, o co można zapytać na przykład w komentarzu.
Jeśli chodzi o wrażenia, to muszę powiedzieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony trasą. Znam ją bardzo dobrze, bo jest to droga, którą pokonuję samochodem od poniedziałku do piątku by dostać się do pracy. Można by powiedzieć, że znam ją od podszewki i że mógłbym nią przejechać z zamkniętymi oczami. Ale czym innym jest doświadczać świata własnymi stopami. To wielka satysfakcja pokonać takie wzniesienie w Krasnobrodzie siłą własnych mięśni (wtedy dopiero czuje się, że się je ma), a nie setką koni mechanicznych pod maską samochodu.
A ból? Owszem był. Mniej więcej od 20 km (okolice Topornicy) stawał się coraz bardziej dojmujący, ale po to też robi się taki trening - trzeba sobie radzić z bólem przede wszystkim w głowie. Nogi będą tak długo stawiać kroki, jak długo zmusimy się do tego wewnętrznie. Co mnie bolało najbardziej? Stopy. W pewnym momencie (będąc chyba na Mokrym) miałem ochotę zdjąć buty i polać stopy wodą z bidonu, ale pomyślałem, że do domu już niedaleko i odsunąłem te myśli na bok. A drugie miejsce odczuwające trudy dystansu to barki. Bolały pewnie od tych butelek trzymanych niemal przez całą drogę. I to właściwie tyle. Nie miałem problemów z kolanami, nie drętwiały mi ręce, nie sztywniały uda, nie miałem skurczów łydek - wszystko było w jak najlepszym porządku. A dziś pisząc te słowa już wcale nie czuję żadnego bólu. Zostały tylko odciski na palcach stóp.
VIII. Na zakończenie.
Mimo iż nie jestem wykwalifikowanym trenerem, chciałbym z racji przebiegniętych kilometrów (1514 km) i przeczytanych artykułów (zarówno w języku polskim, jak i angielskim) podzielić się kilkoma ważnymi według mnie radami dla wszystkich biegaczy.
- Kiedy biegniesz zachowuj pozycję ciała prostopadłą do powierzchni.
- Nie spinaj się! Wielu biegających przypomina sylwetką Rocky'iego, a to zwyczajnie fatalnie wpływa na krążenie w twoich rękach, co może się (i często się tak dzieje) skończyć nieprzyjemnym drętwieniem rąk/dłoni/palców. Ręce powinny być prowadzone tak, jakbyś trzymał w nich dwa patyki lub jeśli ktoś woli coś takiego - wyobraź sobie, że twoje ręce to tłoki lokomotywy - pracuj nimi wzdłuż drogi, którą chcesz pokonać, a nie w poprzek ciała. Twoja postawa powinna być otwarta. Piszę o tym, bo wiem, że nie przebiegłbym takiego dystansu jak ostatni bez tych rad. Zwyczajnie z bólem musiałbym skończyć bieg. Co lepsze, będąc na Czwartej Dysze w Lublinie widziałem kolesi, którzy po 5 km już się musieli rozluźniać, bo bolały ich ręce! (a co by było na dystansie maratońskim - 42 km ?)
- Pij wtedy, kiedy musisz i najlepiej izotoniki, małymi łykami. Zbyt łapczywe picie łatwo może skończyć się skurczem przepony i niewysłowionym bólem brzucha, natomiast zbyt duża ilość wypitej wody może spowodować kolkę. Wodę dobrze mieć przy sobie, żeby się nią schładzać polewając głowę i kark.
- Nie człap. Biegnij z gracją, a nie jak gazela po sawannie. Szybkość twojego biegu nie zależy od długości stawianych kroków, tylko prędkości z jaką przebierasz nogami. Skrócenie kroku (tzw. kadencja) pozwoli też odciążyć stawy - skokowy (ten przy kostce), kolanowy i biodrowy, a także kręgosłup, bo wstrząsy wywoływane przy każdym zetknięciu stopy z podłożem będą zwyczajnie mniejsze. Przecież zależy ci na tym, żeby pobiegać dłużej niż tylko obecne lato?
- Jeśli zauważasz, że twoje łydki nie chowają się za pośladkami (np. obserwując cień, lub słysząc to od kogoś biegnącego obok) tylko wyskakują na boki... Po pierwsze wyglądasz komicznie i raczej żałośnie i nie przynosisz chluby biegaczom. Po drugie radziłbym wizyty na siłowni w celu wzmocnienia mięśni nóg. Naprawdę nie chcę być chamski, ale taki widok można spotkać w Zamościu i nie jest to nic, co wygląda zdrowo i naturalnie. Raczej ma się wrażenie, że łydki i stopy zaraz odfruną z kolan i że trzeba będzie takiego kogoś ratować. A za słabe mięśnie/ścięgna lub więzadła prędzej, czy później dadzą o sobie znać.
- Zaczynaj bieganie od rozgrzewki. Zacznij od góry ciała i stopniowo przechodź do dolnych partii, tak by kończąc rozgrzewkę i zaczynając bieg najbardziej rozgrzane były nogi.
- Biegaj w każdą pogodę. Po rocznym bieganiu (przez wszystkie pory roku i wszelkie możliwe zjawiska pogodowe) jednoznacznie stwierdzam, że choróbska raczej wolą mnie omijać z daleka.