niedziela, 22 września 2013

Pierwsza Dycha do Maratonu, 2 edycja

Plan na ten bieg był inny. Mieliśmy razem z P. pobiec ostrożnie z uwagi na P. łydkę, która ostatnimi czasy mocno krzyżuje jego plany. Mieliśmy cieszyć się z tego, że biegniemy po to, żeby się przebiec, a nie ścigać z kimkolwiek, czy czymkolwiek. A tymczasem...Wyszło tak, że do Lublina pojechaliśmy z MKŻ sami.

Jeszcze dziś rano przeanalizowałem trasę z Czwartej Dychy, bo ta dzisiejsza to ta sama - start, meta, parkingi - wszystko tak jak 21 kwietnia 2013 r. I wszystko w jednej chwili przestawiłem w głowie z trybu ekonomicznego na wyścigowy. Skoro nie było nikogo, z kim mógłbym cieszyć się biegiem równie dobrze mogłem pobiec szybko, żeby szybko wrócić do MKŻ i do Pchełki (kocica nasza już też ma dość tego zostawiania jej co weekend z powodu "jakichś głupich biegów"):

"Biegać mu się zachciewa! A mnie kto będzie przytulał i wygrzewał?"
Organizacyjnie i technicznie można by powiedzieć - jak zwykle super. Do niczego nie można się przyczepić - Biuro Zawodów działa jak w zegarku, bez kolejek, bałaganu. Kibelków multum i co najważniejsze - to normalne toalety, a nie toi-toie. Do tych drugich zawsze miałem uraz (jest ktoś, kto nie ma?), ale po Półmaratonie Chmielakowym wolałbym już nigdy nie korzystać z dobrodziejstw niebieskawych kibelków...

Pogoda też jak na zamówienie - trochę pochmurno, ale w trakcie biegu (oczywiście! sic) wyszło słońce, nie padało, nie wiało jakoś spejcalnie mocno. Zimno trochę było, ale to tylko w oczekiwaniu na start. Chociaż dziwnie by było, gdyby w okolicach tak wielkiego zalewu nie piździło choć troszkę. :]

Pół godziny do startu - garmin łapie sygnał

A ja posilam się żelem, żeby mieć "na czym" biec
Jedyna rzecz, która mi nie pasowała tego dnia, to zupełnie rozbrajający chip. Niby na buta, do wsznurowania, ale lepiej wyglądałby moim zdaniem na palcu albo... Ale to wtedy bieg zrobiłby się seksistowski. No, w każdym razie tak to się przedstawiało:



Wystartowaliśmy punktualnie o 11:00. I znów, pewnie jak na każdym biegu, powtórzyła się sytuacja, której nie rozumiem, nie znoszę i nie podaruję. Dużymi literami napiszę, bo może ktoś akurat będzie czytał i postanowi wziąć sobie to do serca. I nie piszę tego dlatego, że mi ulży jak kogoś zbesztam tylko tak zwyczajnie, naiwnie, chcę wierzyć, że niektórzy z biegaczy i biegaczek po prostu nie wiedzą tego, że

jak wiesz, że jesteś słaby, gorzej dysponowany w dniu wyścigu, albo nie masz pojęcia na co cię stać lub nie masz ochoty ścigać się

nie stawaj z przodu stawki, zrób miejsce szybszym lub lepszym.

A o co to całe halo? Będąc na starcie gdzieś bliżej przodu do 3 km (i później) ciągle wyprzedzałem po kilku/kilkunastu zawodników. Zamiast tracić czas i siły na gonienie ich, przemykanie między nimi, biegnięcie poboczem, bo jaśnie państwo też nie wie, że jak jest wyprzedzane, to powinno zejść na jedną ze stron, a nie środkiem jak święte krowy... DOŚĆ.

To właśnie dlatego w planach mam zaprzestanie ścigania się na dłuższy czas. Już mnie to zwyczajnie denerwuje.





Podczas biegu naprawdę starałem się dać z siebie wszystko, tak żeby móc z przekonaniem powiedzieć sobie, że na odpoczynek to sobie w końcu zasłużyłem. Tempo narzuciłem sobie całkiem niezłe:


Widać to też po pracy serca - moje HRmax to 190 (220 - wiek), a tu proszę:



Nic dziwnego, że na 9 km dyszałem jak zarzynana świnia... (tak, wiem, brzmi to makabrycznie, ale przy takim wysiłku i dość niewysokiej temperaturze tak to właśnie brzmiało). Średnia ilość uderzeń na minutę 187 przez 45 minut! Wow! Serducho się nabiło! :)

Nie wiem też, co mi się stało, że wymyśliłem sobie, że na 9 km właśnie wyścig się kończy... I nie starczyło mi praktycznie sił na dobiegnięcie do mety. Jakoś doczłapałem, ale...

Jeszcze dużo treningów przede mną, na których można poprawić to i owo.





Wynik nie jest zły, choć apetyt miałem większy.


Na 706 biegnących byłem 138. W swojej kategorii wiekowej M30+ 51 na 210.

Rekord 10 km pobity - było 47:50, jest 44:18.

Do mojej biegowej kolekcji dorzucam kolejny numer startowy i medal. Tak jak rok temu - w kształcie puzzla i z plastiku.


I na koniec, żeby nie przynudzać - piosenka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz