niedziela, 10 lutego 2013

bez tytułu :(

W dniu wczorajszym (9 lutego) w szkole, gdzie pracuję odbywała się zabawa choinkowa. Pomimo tego, że nie miałem obowiązku stawiać się w pracy przyjechałem i pomogłem w tym i owym, a przy okazji skorzystałem, bo wziąłem ze sobą ciuchy do biegania.

Miałem dwie opcje - albo pobiec przez las od szkoły w stronę Szuru, potem na Przejmę i wrócić do Krasnobrodu robiąc nieduże kółeczko albo pobiec ulicą z Krasnobrodu do Suchowoli i z powrotem. Trochę żeby uspokoić MKŻ, a trochę przed strachem przed (jeszcze) nieznanym terenem wybrałem opcję drugą.

Wszystko zaczęło się bardzo pozytywnie. Wyruszyłem spod szkoły w stronę skrzyżowania z ulicą 3-go Maja a potem prosto na Suchowolę. Chodniki w Krasnobrodzie były tragicznie śliskie (w ogóle ktoś tam dba o bezpieczeństwo mieszkańców???) więc biegłem ulicą. Im dalej od Krasnobrodu tym ulica w coraz gorszym stanie. Koleiny w postaci trzech rowów o głębokości jakichś 5 cm ciągnęły się aż do samej Suchowoli. I pytanie kolejne - kto dba (DBA?!) o drogi. Przecież wystarczyło żeby pług stożkowy zabrał całe to błoto pośniegowe kiedy zrobiło się trochę cieplej i już nie byłoby takiego problemu. Ale to Polska. Płacisz podatki za wszystko, a nie masz prawa oczekiwać, że ktoś choć trochę ułatwi ci życie... [w tym miejscu zaczynają się przydługie rozmyślania na temat rządu, posłów, władzy samorządowej, prawa i bezprawia, równych i równiejszych wobec prawa, padają niecenzuralne słowa, uwidacznia się postawa antyspołeczena i niepatriotyczna autora blogu oraz wiele innych, których wewnętrzny cenzor postanowił nie ujawniać na łamach tego bloga z uwagi na groźbę zablokowania serwisu www.blogger.com, podobnie jak to ma miejsce z youtube'em w Egipcie]

I tak sobie biegłem podziwiając zimowe pejzaże okolic Krasnobrodu i kiedy zbiegałem z górki tuż przed tabliczką z napisem "Hutków" obok mnie przejeżdżał z naprzeciwka bardzo rozpędzony samochód. I kiedy był może ze dwa metry przede mną kątem oka zobaczyłem, że coś wyskakuje z prawej strony pobocza. W jednej chwili rozległ się huk a ja zamarłem i zatrzymałem się, obejrzałem się i na drodze zobaczyłem pędzone podmuchem kawałki zderzaka srebrnego samochodu, który śmigał już w górę.

A na drodze leżąc na grzbiecie był kot. Brudnobiały z siwymi plamkami. Ruszał się. Wydał z siebie odgłos pełen bezgranicznego strachu i cierpienia. W końcu przetoczył się na brzuch. Miał skołowany wzrok, jakby nie mógł zrozumieć co się stało. Jakby nie mógł dostrzec, gdzie się znajduje. A ja stałem i nie wiedziałem, co mam zrobić. Wypatrywałem samochodów i ustawiłem się tak, żeby żaden go nie przejechał. Kiedy kotek podniósł łebek na asfalcie zobaczyłem dwie drobne kropelki krwi. Popatrzył na mnie oczami nieco przymrużonymi i z noska zaczęła mu płynąć krew. Bał się. Oddychał bardzo szybko, płytko. Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem na 997. Odebrał oficer dyżurny z Zamościa. Opisałem co się stało. Miałem zostać na miejscu i czekać na policjantów. W tym czasie przejechały ze dwa samochody. Kotek za każdym razem, kiedy je słyszał zbierał się w sobie, żeby zejść z drogi w obawie o swoje życie. Podniósł się w końcu i pijanym krokiem, na słabych łapkach (może połamanych, nie wiem) zszedł z jezdni prosto w koleinę ze śniegu. Tam był bezpieczny. Pochyliłem się nad nim, żeby dodać mu trochę otuchy i uspokoić, bo bardzo się bał. Krew, która cały czas płynęła z jego noska zaczęła tworzyć skrzep, co przeszkadzało mu w oddychaniu, więc wziąłem chusteczkę i delikatnie starałem się odblokować nosek. Nie chciałem go denerwować, więc się nie narzucałem. Chciałem go przytulić, ale widać było nad prawym uszkiem, tam gdzie koty mają troszkę mniej sierści, że ma siniaka więc tylko leciutko pogładziłem go po główce. Patrzył na mnie czasem wzrokiem pełnym bólu a ja jedynie szeptałem, żeby leżał. Chciało mi się płakać. To był czyjść kotek, bo miał skórzaną obrożę na szyi. Policjanci przyjechali po 20 minutach. Usłyszałem od nich, to czego i tak się spodziewałem. Wykonali telefon do weterynarza, który najprawdopodobniej wstrzyknie biedaczkowi śmiertelną dawkę narkotyku. Nie czekałem na to. Ruszyłem dalej w stronę Suchowoli w ręce ściskając zakrwawioną chusteczkę...

Przez cały ten czas minęło nas kilkanaście samochodów i nikt nie zatrzymał się, jeden może zwolnił.

Wiem, że to nie ostatni raz kiedy przytrafia mi się taka sytuacja, więc poszperałem trochę w przepisach. Oto co znalazłem:

Art. 25 ustawy o ochronie zwierząt (w skrócie: UoZ) Prowadzący pojazd mechaniczny, który potrącił zwierzę, obowiązany jest, w miarę możliwości, do zapewnienia mu stosownej pomocy lub zawiadomienia jednej ze służb, o których mowa w art. 33 ust. 3. – jest to m. in. lekarz weterynarii, myśliwy, inspektor organizacji prozwierzęcej, policjant, strażnik miejski, leśnik, strażnik łowiecki. Służby te mogą stwierdzić potrzebę uśmiercenia, można użyć broni palnej przez osobę uprawioną w celu skrócenia cierpień zwierzęcia (art. 33 ust. 4 UoZ).
I jeszcze:

Dodatkowo - Kodeks wykroczeń (w skrócie: k.w.), jeśli sprawca jechał zbyt szybko nie stosując się do znaków: Art. 92 k.w. - kara grzywny albo nagany.
Powyższe zapisy wziąłem ze strony: http://www.kroliki.net/pl/prawo/szkolenia/przykladowy-kazus---potracenie-psa-przez-samochod

Bardzo mnie ciekawi jak inni biegacze / kierowcy zachowali się w podobnych sytuacjach. Zostawcie w komentarzach linki albo własne relacje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz