Dla mnie jednak najważniejsza była odpowiedź na pytanie, czy po powrocie po kontuzji w 3 miesiące da się zrobić formę na półmaraton i czy taki okres trenowania pozwoli na bezpieczne i bezkontuzyjne dobiegnięcie do mety. A że pamięć biegacza-amatora zawodna jest i nie chce on pamiętać o niedawnych kłopotach zdrowotnych (i stąd pomysł na prowadzenie bloga, żeby sobie przypominać o niektórych sprawach pisząc nowe posty i czytając starsze), to głupek wymyśla sobie przed zawodami, że poprawi swój czas o 10 minut...
Mówi się, że w życiu trzeba mieć marzenia, to sobie wymarzyłem, że 21 km przebiegnę w 1:30. Teraz już wiem, że będzie to bardzo trudne do zrealizowania, ale może przy odrobinie szczęścia i dzięki solidnemu treningowi uda mi się zbliżyć do tego wyniku. Na pewno kolejny bieg po Roztoczu uzmysłowił mi też, że trenując muszę robić więcej podbiegów i wytrzymałości tempowej. Bardzo mnie irytowało, że wspinając się na górki traciłem tak dużo sił i czasu, a z kolei zbiegając nie mogłem przyśpieszyć bardziej niż 4:30. I coś mi się zdaje, że po zimie można by się zabrać za nieco bardziej zestrukturalizowany trening - więcej konkretnych celów a mniej przypadkowości. Choć z drugiej strony, jeśli ma mi to popsuć frajdę z biegania, to też jakoś mocno nie będę do tego dążył.
Do Tomaszowa pojechała ze mną MKŻ razem z Maleństwem - to jego pierwsze w życiu (3 miesiące) zawody! :) Pierwszy raz też na wyjeździe towarzyszyli nam moi Rodzice. A na miejscu spotkałem jeszcze P., J., Cz. i P.
Każdy z nas przyjechał tu z innym celem, więc nie było jak się zgadać, żeby biec razem. Tuż przed rozpoczęciem biegu mocno zachmurzyło się i zaczęło kropić. Startowałem tradycyjnie z tyłu ale wiedziałem, że na stadionie muszę pobiec szybciej niż przed rokiem. I udało się - 4:26 i 4:12. I gdyby tak takie tempo udało się utrzymać jeszcze przez kolejne 18 km... :)
Po wybiegnięciu ze stadionu zaczęło padać jeszcze bardziej. Właściwie to zaczęło lać. Pierwszy raz biegłem w tak dużym deszczu na zawodach. W okolicach 10 km przyszedł pierwszy kryzys - zmęczenie, deszcz, wiatr i przemoknięte buty, które nagle zrobiły się takie ciężkie... Zastanawiałem się nawet nad ich zdjęciem, ale to była by lekka przesada, żeby biec 10 km z powrotem boso. Oczywiście tak mokre buty obtarły mnie dość nieprzyjemnie na dużych palcach.
Zmęczenie udało mi się jakoś wybić z głowy i pewnie pomogły w tym też dwie tubki żelu enduro.
Zabierając się za pisanie tej relacji miałem w głowie plan, żeby napisać o punktach z wodą. I oczywiście nie pamiętam ile ich było. Wydaje mi się, że 3, ale jakoś tak nie po mojemu rozstawione i cieszę się, że miałem ze sobą pas z dwoma małymi buteleczkami - w jednej woda, w drugiej izo. Bo właśnie izotoników organizator nie zapewniał.
Jeszcze słowo o pakiecie startowym - niebieska koszulka z napisem tytułowym, buteleczka wody, jogurt, ciasteczka i dwa przewodniki - jeden po Tomaszowie Lubelskim, drugi o Roztoczu. Czyli standard. A medal taki jak przed rokiem, tylko z tyłu dodana figurka świętego.
Ogólnie jestem zadowolony. Plan minimum zrealizowany i jest nadzieja, że przy takiej formie i sprzyjającej pogodzie jeszcze ze 2 - 3 minuty można spróbować urwać :)
Jeszcze dodam, że byłem 25 na 57 zawodników sklasyfikowanych (niestety nie wszystkim udało się dobiec) i 3 z Zamościa :)
Zdjęcia (dzięki MKŻ):
A tu jeszcze taki Godsmack: